S/Y Selma

„Selma” to jacht produkcji francuskiej, pływający pod polską flagą. Pomalowany jest na charakterystyczny czerwony kolor z białymi pasami. Mniej więcej na środku pokładu wznosi się kabina, która w elegancki i płynny sposób łączy się z resztą konstrukcji. Za kabiną znajduje się prostokątne, wpuszczone zagłębienie z ławkami i podwyższeniem na ster. Prowadzą tam drzwi z kabiny. Wewnątrz sterówki, po lewej stronie, jest przytulna, wbudowana koja, gdzie śpi kapitan. Pośrodku umieszczony jest panel przyrządów, na którym znajduje się komputer z nawigacją, radar, a u góry — radiostacja; i jeszcze wiele innych rzeczy. Pod koją i pod powierzchnią z przyrządami ukrywa się plątanina wszelkich przewodów, przycisków, przełączników i tym podobnych. Tam na przykład można włączyć zewnętrzne światła na masztach. Natomiast po prawej stronie w tej kabinie znajdują się schody prowadzące w dół do małego korytarza.

Yacht reaching volcanic island

Po zejściu na dół, po lewej stronie korytarza, znajduje się mesa, czyli jadalnia. Z niej można wejść do trzech kabin oraz do dużej toalety. W stronę dziobu statku prowadzi mały korytarzyk. Po obu jego stronach są dwie kabiny.

W tych kabinach najbardziej buja. Z prawej kabiny prowadzą kolejne drzwi — do forpiku jachtu, czyli do części dziobowej. Kiedy otwieraliśmy te drzwi, wydobywał się z nich specyficzny, duszący zapach metalu, farby, gumy, silników do łodzi motorowych, paliwa, sprasowanych przez nas śmieci, a także ziemniaków, marchwi i innych produktów, które były tam przechowywane jak w lodówce, ponieważ nie ma tam ogrzewania, a ze wszystkich stron, poza jedną, są metalowe ścianki, za którymi znajduje się zimny ocean.

W czasie, gdy miało się mdłości, chodzenie do „sklepu” — jak żartobliwie nazywaliśmy dziób statku — a także gotowanie i sprzątanie było nieprzyjemne, bo zapachy najgorzej oddziaływały na ściśnięty żołądek. Ale stanie przy rurze, która odprowadzała ciepło z ogrzewania jachtu, było najgorsze, nawet gdy choroba morska już minęła. A dopóki trwała, ta rura, jak sądzę, była przyczyną niejednej fali mdłości.

Vorpiek

Trzecia kabina znajduje się bliżej środka statku i można do niej wejść przez inny korytarzyk. Między tą kabiną a korytarzem, do którego zszedłem po schodach, znajduje się pomieszczenie z silnikiem. Po polsku – maszynownia. Jest ona w zasadzie w samym centrum jachtu. Było to główne źródło nieustannego i przeszywającego hałasu, gdy jacht płynął na silniku.

W ogóle, gdy przeszliśmy Cieśninę Drake’a i włączyliśmy silnik, wszyscy odetchnęli z ulgą, bo statek płynął równo i nie bujało go na falach — których, podobnie jak wiatru, w wodach Antarktyki prawie nie było. Ale potem, gdy silnik pracował już długo, a my pewnej nocy w końcu stanęliśmy na kotwicy, wszyscy znowu odetchnęli. Bo choć z włączonym silnikiem nie bujało, to głowa bolała od nieustannego dźwięku. Cisza, spokój i w miarę równa podłoga pod stopami były niezwykle przyjemne.

…A jeśli pójść od schodów w prawo, tam wzdłuż korytarza, wzdłuż zewnętrznej ściany, znajdowały się: zlew kuchenny, kuchenka oraz szafki. Wszystkie drzwiczki zamykały się na zasuwki.

W zlewie nie było ciepłej i zimnej wody. Była woda słodka, czyli pitna, i słona, czyli morska. Nie ma ciśnienia w rurach, więc żeby woda płynęła, trzeba było pompować ją za pomocą pedału przy podłodze. Tak samo było w zlewie w dużej toalecie, gdzie można było nawet przebrać się, umyć zęby, umyć się mokrymi chusteczkami.

Słodka woda znajdowała się w zbiorniku pod podłogą. Była używana wyłącznie do picia i gotowania. Gdzieś tam pod podłogą były również zbiorniki na paliwo. I w ogóle, Bóg jeden wie, co tam jeszcze było. Jedno z pierwszych wrażeń z jachtu było takie, że jest on bardzo ergonomiczny. Żaden centymetr sześcienny jego przestrzeni nie był zmarnowany.

Na końcu korytarza, za kuchnią, była jeszcze jedna mała toaleta. Siedzenie tam było bardzo niewygodne. Była to raczej toaleta zapasowa, gdyby główna była zajęta, a nagle pojawiła się potrzeba. Najczęściej tą potrzebą było zwymiotowanie.

Naprzeciwko kuchni było wejście do maszynowni. Miała ona dwa poziomy. Na dole silnik. Był on przykryty panelami, po których można było się czołgać, a ich części można było zdejmować, aby dostać się do tej czy innej części silnika.

A dalej wzdłuż korytarza były jeszcze trzy kabiny. Jedna przylegała do tej, do której wchodziło się z mesy. Dwie pozostałe były bardziej z tyłu jachtu. A za nimi, za ścianą, był jeszcze achterpik — pomieszczenie na rufie statku. Tam również nie było ogrzewania i przechowywano tam na przykład pontony oraz różne liny. Co najmniej trzy z nich były tak grube i długie, że każda zajmowała cały worek. Te trzy liny były używane do cumowania statku nie w porcie, lecz w zatokach.

Raz czy dwa razy jechałem w nocy z Piotrem pontonem na przeciwległe brzegi zatoki, aby pomóc przymocować końce tych lin między skałami. Trzeba to było zrobić solidnie, bo w przeciwnym razie jacht mogło zwiać na kamienie i skały.

Sam Piotr opowiadał w jednym z wywiadów, że zawsze jest „coś za coś”. „Selma” to jacht o nieco starej, ale szczególnej konstrukcji, przystosowanej do sztormów. Nie ma tam tak wygodnych kabin i pomieszczeń jak na nowoczesnych jachtach. Za to jacht doskonale radzi sobie w bardzo złej pogodzie.

CATEGORIES:

PO POLSKUselmatrip

No responses yet

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *